środa, 8 października 2014

List

Czytelniku, 

Musisz wiedzieć, że raczej nie jestem dobrym człowiekiem.

Rzadko mówię „przepraszam” i „dziękuję”.
Zwykle ludzie mnie nudzą albo denerwują.
Średnio cztery razy dziennie mam ochotę kogoś zabić. W tym przynajmniej raz – siebie.
Zbyt często pozwalam by moimi działaniami kierowały negatywne emocje. Na czym zwykle nie wychodzę najlepiej. Choć nie tak źle, jak osoby w moim otoczeniu.
Bardzo trudno przychodzi mi empatia, zrozumienie czy współczucie.
A przede wszystkim mam problemy z dotrzymywaniem danego słowa.

Ponad pół roku temu, gdy wróciłam po mało wdzięcznym zniknięciu, powiedziałam, że nigdzie się nie wybieram. I naprawdę bardzo chciałam w to wierzyć. Wyszło jak zwykle – obietnicy nie dotrzymałam. Problem chyba tkwi w tym, że mimo iż bardzo brakowało mi pisania, nie byłam jeszcze gotowa na powrót.
To absolutnie moja wina – przyzwyczaiłam Cię do tego, że było zabawnie. Opisywałam tylko śmieszne, czasem głupie wydarzenia z mojego życia, kompletnie pomijając fakt, iż życie nie składa się wyłącznie z nich. Wydaje mi się nawet, że tylko o takich rzeczach potrafiłam pisać
Dlatego kiedy w pewnym momencie, w moim życiu przestało być zabawnie, nie byłam w stanie napisać już niczego.

Od jakiegoś czasu bardzo tęskniłam za pisaniem. I chociaż w ogóle nie mam pewności, że jeszcze ktokolwiek będzie miał ochotę czytać moje wypociny, postanowiłam spróbować jeszcze raz.

W końcu w życiu chodzi o te małe przyjemności, które sprawiają, że chociaż na chwilę się uśmiechasz. 


Zu. 

środa, 12 marca 2014

I level up!

Chyba wracamy do korzeni. Do marudzenia.

Autobus podmiejski, godziny popołudniowe. Za sobą mam dwie godziny męczarni z osiemnastoletnim chłopakiem, który uważa, że gierkówka pierwotnie została wybudowana przez Kazimierza III Wielkiego. W końcu skoro Polskę zastał drewnianą a zostawił murowaną, to logiczne jest przypisywanie mu wszystkich dobrodziejstw naszej ojczyzny, o które zapytam. Zamek w Malborku też Kazik kazał wybudować. I ten na Wawelu. 
Przygotowuję tego orła do matury z historii. Rozszerzonej. Nawet nie pytajcie dlaczego dzieciak, który nie wiedział w którym roku był Chrzest Polski zdecydował się na pisanie rozszerzonej matury. Kiedy sama próbowałam się dowiedzieć, wzruszył tylko ramionami.
Przynajmniej jedną sprawę mam jasną- nie nadaję się na nauczyciela. Zbyt szybko się irytuję. Za często wyprowadza mnie z równowagi to, że dzieciak mnie nie słucha i nie jest w stanie powtórzyć tego, o czym opowiadałam przez ostatnie pół godziny. Za często mam ochotę rzucić mu się do gardła i je rozszarpać.
I uciekłabym w cholerę gdyby nie fakt, że jego zdesperowana matka jest gotowa zapłacić grube pieniądze, byle tylko synek zdał tę nieszczęsną maturę. A skoro płaci nieźle i oceny z testów młodego sukcesywnie się poprawiają to się tak męczymy. On z historią, a ja z nim.


Wracając jednak do opowieści właściwej.
Wsiadłam więc do autobusu z potwornym bólem głowy, kryzysem wiary we własne umiejętności zapanowania nad nerwami i strzępkami nadziei na względnie spokojny wieczór. Usiadłam na wolnym miejscu, włożyłam do uszu słuchawki by odizolować się od trajkoczących kobiet i zamknęłam oczy.
Od czasu kiedy kumpel opowiedział mi jak zmyślni młodzieńcy wycięli mu całą kieszeń dżinsów żeby dobrać się do telefonu i portfela kiedy przysnął w autobusie, staram się zachować czujność i nie przysypiać. Dlatego, gdy tylko poczułam, że ktoś przesunął rękawem kurtki po mojej ręce spoczywającej na torebce, natychmiast otworzyłam oczy. Ujrzałam dłoń. Dłoń wsuniętą do mojej torebki. Dłoń należącą do mniej więcej dwudziestoletniego chłopaka.
- Co robisz, do jasnej cholery?!- warknęłam łapiąc go za rękę.
- Spokojnie, dziewczyno- odezwał się znużonym głosem- przecież tylko ulotkę wrzucałem...
Spojrzałam na niego zdezorientowana, zdziwiona, wkurzona.
- Spałaś, nie chciałem budzić. Po co te nerwy... - rzucił jeszcze odchodząc i wciskając ulotki innym pasażerom.
Po co te nerwy? No do cholery jasnej! Wyciągnęłam z torebki kawałek kartki oraz długopis i nabazgrałam szybko „Gratulacje! Właśnie osiągnąłeś kolejny level chamstwa”. Podchodząc już do drzwi zatrzymałam się na chwilę koło chłopaka i wpakowałam dłoń prosto do kieszeni jego kurki.
- Yyyy?- wytrzeszczył oczy i wydał z siebie dziwny pomruk odskakując odrobinę do tyłu.
- No co? Przecież wkładam, nie wyjmuję!

Rozumiem roznoszenie ulotek. Rozumiem stanie na chodniku i wciskanie ich przechodniom. Rozumiem, choć z pewnymi oporami, rozdawanie ulotek w środkach komunikacji miejskiej (i doceniam myśl strategiczną- w końcu potencjalny obdarowywany nie ma za bardzo gdzie uciec).

Takiego chamstwa jednak nie rozumiem.