Od jakiegoś czasu znowu nie sypiam zbyt dobrze. Poprawka, od jakiegoś czasu znowu nie sypiam, kropka. Przekręcam się z boku na bok, liczę uderzenia serca i wpatruję się w sufit. Kładę się obolała i zmęczona, wstaję w równie wyśmienitej kondycji.
Spojrzałam na zegarek, 5:57. Wstałam, związałam włosy i założyłam kurtkę. Wymacałam na stoliku kluczyki, owinęłam szyję szalikiem. Wyszłam z domu przypominając sobie ponownie, że trampki nie są najlepszym rodzajem obuwia na przymarznięte błoto.
Chwała tradycyjnym polskim
blokowiskom- domofon rozpieprzony, drzwi na klatkę otwarte. Darując sobie pstrykanie światła, wbiegłam
na trzecie piętro i uwiesiłam się na dzwonku przeskakując z nogi
na nogę.
- Muszę kogoś nakarmić- rzuciłam
prosto z mostu pominąwszy jakiegokolwiek powitanie,
kiedy drzwi się w końcu otworzyły i stanął w nich zaspany Adam.
Zdanie, które doprowadziłoby do żarłorgazmu przeciętnego studenta, nie spotkało się jednak z nadmiarem entuzjazmu tylko głębokim westchnięciem skrzyżowanym z jękiem. Prześlizgnęłam się obok niego komentując jeszcze prześlicznej urody bokserki z R2D2 i wpadłam prosto do kuchni.
- Iga i Wiktor już wstali?- zapytałam rozładowując siatę, którą przytaszczyłam ze sobą. Jak na zawołanie oboje pojawili się obok nas, zapewne wywabieni z pokoju ciekawością i rumorem jaki narobiliśmy. Usiedli przy stole spoglądając na mnie niepewnie.
- Masz na sobie piżamę?
- Wiesz, że jest 6:40?
- To tylko tak się mówi, że o każdej porze dnia i nocy...
2 szklanki mąki pszennej.
- Cały czas muszę mieć czymś zajęte ręce, bezczynność doprowadza mnie do szaleństwa.
2 szklanki mleka.
- Nie mam siły użerać się już z klientami, przyklejać każdego ranka uśmiech na twarz i zdejmować go z chwilą opuszczania pracy.
2 żółtka.
- Robię drugie podejście do akrobatyki. Może jeśli regularnie zacznę doprowadzać ciało do zmęczenia ostatecznego zacznę normalnie sypiać.
1 łyżeczka proszku do pieczenia.
Moje usta się nie zamykały, ręce pracowały mechanicznie.
Potrzebowałam wyrzucić z siebie wszystko, co całymi tygodniami szufladkowałam i etykietowałam w głowie. Każdą głupią i nieracjonalną myślą. Czasem samo zapisywanie myśli albo rozmawianie ze ścianą to za mało. Potrzebowałam widowni w temperaturze 36,6. Z jękami, westchnięciami, przytakiwaniami.
W końcu odwróciłam się w ich stronę stawiając na blacie trzy talerze z goframi i trzy porcje świeżo wyciśniętego soku.
- Wybrałaś sobie idealny dzień, dzisiaj Walentego- Adam uniósł głowę i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem na ustach.
- To nie ma żadnego związku z Walentynkami- prychnęłam i przetarłam podkrążone oczy.
- Miałem na myśli to, że jest patronem ludzi chorych psychicznie.
Ludzie bywają tacy bezużyteczni.