Do
mojego nagłego i trochę niespodziewanego bezrobocia mam stosunek
dość ambiwalentny.
Pierwszą reakcją na podsunięty do podpisania papierek o wypowiedzeniu
było „No, kurwa! Chyba sobie ze mnie żartujesz.”. Chwilę
później trybiki w mózgu zaczęły pracować na pełnych
obrotach i obmyślać plan jak zemścić się na tych cholernych...
no, wiecie. Rozważałam naprawdę głupie rzeczy, począwszy od
wystawienia środkowego palca i pójścia na L4, na
udekorowaniu całego przybytku papierem toaletowym skończywszy.
Dopiero nienależący do mnie głos rozsądku trzasnął mnie w twarz
czterema słowami „no i po co?”. Dobra,
wygrałeś, nie mam pojęcia po co. Złość
przeszła w chwilową fazę względnie depresyjną, kiedy kilka dni
później usłyszałam, że mimo okresu wypowiedzenia mam się
w pracy już nie pojawiać.
Po
wypiciu morza ginu i doprowadzeniu wątroby do stanu agonalnego
przyszedł niestety czas zadać sobie to nieszczęsne pytanie „i
co teraz?”. Jestem mistrzynią
w obmyślaniu planów. Wystarczyła zaledwie jedna noc bym
rozpisała sobie możliwości i opcje, od A do J. Niestety, problem
polega na tym, że z wcielaniem planów w życie radzę sobie
równie dobrze, co politycy z obietnicami wyborczymi, a gdyby
to ode mnie zależało wykonywanie planu rocznego, towarzysz S.
przewracałby się w grobie.
Przechodząc
do sedna, zdecydowałam, że niech się dzieje co chce. Pewnie
zaczepię się w jakiejś sieciówce albo będę nalewała piwo
studentom, którym rzeczywistość jeszcze zbyt mocno nie dała
po dupie. Oczywiście chwilowo, by dać sobie więcej czasu na poszukanie czegoś porządniejszego. Jeszcze nie dotarłam do etapu w
którym umierają wszelkie ambicje, a projekt realizowania
zawodowego wydaje się tylko obezwładniającym ciało kacem.
Jednak póki co...
- Z
książkami radzisz sobie lepiej niż z ludźmi, to praca idealna
dla ciebie!- Adam trącił mnie łokciem kiedy przystanęliśmy
przed drzwiami małej księgarni, na drzwiach której wisiała
kartka z ładnie wykaligrafowanym napisem POTRZEBNA POMOC.
Zignorowałam
w zamierzeniu odrobinę złośliwy, ale jakże trafny komentarz i
kiwnęłam głową. W zasadzie co mi szkodzi, zapytać zawsze można.
- Dzień
dobry, ja w sprawie ogłoszenia- zagadnęłam do kilkunastoletniej
dziewczyny, która siedziała za ladą przeglądając kolorowy
magazyn.
- Yyy?-
dziewczę rozejrzało się gwałtownie dookoła, wytrzeszczyło
oczy, a jej brwi błyskawicznie schowały się pod grzywką nadając
jej twarzy wyraz nieskalanego żadną myślą.
-Na
drzwiach wisi kartka, że potrzebna jest pomoc. Tu, w księgarni-
odchrząknęłam znacząco by odciągnąć uwagę od Adama,
który musiał się błyskawicznie odwrócić by nie parsknąć
śmiechem dziewczynce prosto w twarz.
- A...
no to ten... babcia zaraz wyjdzie z zaplecza. To jej sklep, proszę
chwilę zaczekać- wydukała w końcu. Najwidoczniej operacja
zlokalizowania źródła zaburzenia procesu oglądania
obrazków zakończyła się sukcesem. Uśmiechnęłam się do
niej i pociągając za rękaw Adama zniknęłam między regałami
książek.
- Matko
bosko, co to za dziwny zapach?- pociągnął kilka razy nosem i
wykrzywił się zakrywając pół twarzy szalikiem.
- Cebula.
Cebula i rozczarowanie- omiotłam spojrzeniem półki z
poradnikami pokryte warstewką kurzu i wystrzępioną wycieraczkę,
która czasy swojej świetności miała jakieś dwadzieścia
lat temu.
Nie
zdążyłam powiedzieć ani obejrzeć nic więcej bo z zaplecza
przydreptała niska staruszka w wyciągniętym swetrze, plisowanej
spódnicy i nieproporcjonalnie wielkich okularach na nosie.
Odetchnęłam, być może trochę uspokojona jej wyglądem
przypominającym miłe bibliotekarki, które pamiętałam
jeszcze z czasów dzieciństwa.
- Pani
do ogłoszenia- dziewczyna wskazała na mnie palcem nie odrywając
wzroku od magazynu.
Podeszłam
bliżej i już miałam otworzyć usta kiedy w ziemię wmurowało mnie
taksujące od góry do dołu spojrzenie starszej pani połączone
z coraz mocniej zaciskającymi się wargami.
- Nieaktualne! Do wiedzenia!- burknęła tylko i zniknęła za zasłoną
z koralików prowadzącą prawdopodobnie na zaplecze.
Dziewczyna poleciała zaraz za nią zostawiając mnie na środku sklepu z dziwną myślą
pod tytułem „co tutaj właściwie się stało?”. Odwróciłam
się i już miałam wyjść kiedy moich uszu doleciało jeszcze:
- Przecież
szukasz kogoś do pracy, babciu! Ja tu nie będę siedziała całe
ferie!
-
Tak, ale tej to źle z oczu patrzało. Tak po żydowsku!
Ha! W końcu wiem skąd wziął się mój garbaty nos. Genów nie oszukasz.
Rozważałam dwie opcje Twojego nagłego zniknięcia.
OdpowiedzUsuń1. Zemdlałaś na dobre {ale kto wtedy zablokowałby bloga?}.
2. Przeczytał go ktoś z Twojej pracy.
Ale nie trafiłam z żadną, nie? Zawsze możesz zostać blogerem.
Ta pani na podwójnym zdjęciu po prawej Ty? Jak zwykłam mawiać - nos idealnie komponuje się z resztą.
Nie, nie trafiłaś.
UsuńProfesjonalnym blogerem nie zostanę, brakuje mi predyspozycji. Porządnie ubrać się nie umiem, malować też nie. Żeby zostać lajfstajlowym brakuje mi polotu, większego skilla w pisaniu i siły przebicia i przede wszystkim chęci żeby nim być :p
Wersja pro, w pełnym makijażu.
Złoto. Gdzie można znaleźć tę wzruszającą księgarenkę? Na trasie 128? ;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za szybkie znalezienie pracy. Pinionszki rzecz ważna.
Niestety nie, to na Końcu Świata, poza Warszawą.
UsuńCebula i rozczarowanie, to nasze narodowe perfumy!
OdpowiedzUsuńTen drugi komponent wyczuwam od kilku miesięcy coraz wyraźniej w mojej pracy.
Cebula to nuta głowy. Nutą serca jest powiew sandała.
UsuńMasz lekkie pióro i sarkastyczne poczucie humoru, mieszanka idealna. Myślę, że powinnaś zarabiać właśnie na tym, a więc zamiast pracować w księgarni pisz książki :)
OdpowiedzUsuń